Pierwsze wspomnienie pabianiczanki związane z aktywnością artystyczną w dziecięcym wydaniu związane było z zabawkowym radyjkiem. Aleksandra śpiewała i nagrywała się na nim, a potem odtwarzała występy z kaset. Miłość do poezji zaszczepił w niej tata, który nie tyle co czytał, a słuchał poezji śpiewanej polskiej i zagranicznej, szczególnie Leonarda Cohena.

- Wspomnienia i taka nostalgia za dzieciństwem i tym, czego wtedy słuchałam, trochę popchnęło mnie w tę stronę – opowiada studentka. - Potem oczywiście były przedstawienia w przedszkolu, recytowanie króciutkich wierszyków.

I pierwsze sukcesy, które dodawały wiatru w skrzydła i pokazywały kierunek. Do dziś Aleksandra wspomina swój występ przed kolegami i koleżankami w 5 klasie. Wyrecytowała wtedy fraszkę Jana Kochanowskiego  „Na dom w Czarnolesie”. Nauczyła się jej w tempie ekspresowym. O tym, że ma takie zadanie, przypomniała sobie tuż przed pójściem spać, dzień przed występem.

- Mama czytała mi wtedy książkę, gdy nagle zdałam sobie sprawę, że zapomniałam o fraszce – opowiada pabianiczanka. – Były łzy, ale też ogromna mobilizacja. Siedziałyśmy długo i się uczyłyśmy. Myślałam, że nie dam rady, a dostałam jedyną w klasie szóstkę. To było dla mnie bardzo ważne. Byłam wtedy troszkę na uboczu w tym szkolnym życiu. Gorzej się uczyłam, bo mi się nie chciało.

Ta ocena stała się dla nastolatki sygnałem, że recytacja fraszki była szczególna, że może coś potrafi i należy poświęcić temu więcej uwagi. A deklamowała, jak potrafiła, nie znając się wtedy na rytmie i konstrukcji wiersza, jego melodii. Robiła to na przysłowiowego „czuja”. A miała nosa do tego.

-  Nie rozumiałam , o czym Kochanowski pisze. Teraz nawet trudno to pojąć – dodaje z uśmiechem. - Wtedy to było wyzwanie, ale poradziłam sobie.

W gimnazjum więcej pisała wierszy niż mówiła.

- Owszem wiele się wyróżniało, ale najlepsze też nie były – podsumowuje. - Pojedyncze gdzieś jeszcze trzymam w szufladzie.

Aleksandra dostała się do I Liceum Ogólnokształcącego. W pierwszej klasie polonista powiedział klasie o konkursie recytatorskim.

- Zgłosiło się parę osób, ale tylko ja na czas wysłałam zgłoszenie. Dostałam się – opowiada pabianiczanka. - Pamiętam pierwsze spotkanie z nauczycielem w sprawie wyboru wierszy. Odczytywaliśmy je, zastanawialiśmy się, o czym w ogóle są, jak do nich podejść.

I tak Aleksandra stanęła przed ogromnym wyzwaniem, którym był udział w Międzynarodowym Konkursie Artystycznym  im. Włodzimierza Pietrzaka, którego wiersze deklamowali uczestnicy. Otrzymali ich około 20, a mieli przygotować trzy. Polonistą, który wziął ją wtedy pod swoje skrzydła, był Maciej Krawczyk.

– On zmienił bardzo dużo w moim życiu. Wpłynął przede wszystkim na to, że jestem na filologii polskiej. Wcześniej o tym nie myślałam – przyznaje Aleksandra. - Gdy przedstawił się i już na pierwszej lekcji zaczął omawianie antyku, pomyślałam, jak wspaniale byłoby być takim nauczycielem. Przez całe liceum do tego dążyłam, przez te zajęcia na samym początku.

Przygotowania do konkursu były dość wymagające.

- W jednym wierszu była tak zwana „przerzutnia”, trzeba było po prostu przeczytać dwa wersy ciągiem i ja to zrobiłam, zupełnie intuicyjnie, co zdziwiło nauczyciela. Powiedział, że jestem pierwszą, która tak wiersz odczytała. Zdziwiłam się, poczułam, że może coś z tego będzie – opowiada studentka.

     Ćwiczyli więc wiersze i ćwiczyli, debatowali, omawiali je, ale bez presji. O terminie konkursu Aleksandra przypomniała sobie, gdy były raptem dwa tygodnie do występu. Wierszy nauczyła się w tydzień przed konkursem.

-  Zawsze szybko uczyłam się na pamięć, chociaż odczuwałam  wtedy delikatny niepokój, że może jednak powinnam poświęcić na to więcej czasu  – dodaje z uśmiechem.

Konkurs był w Turku. Pabianiczanka pojechała na niego z tatą i nauczycielem. Atmosfera wśród uczestników była dość napięta, wielu mocno się stresowało, powątpiewało w swoje siły i umiejętności. 

- Zdziwiło mnie to wtedy. Dlaczego zatem brali  w ogóle udział w konkursie? - zastanawiała się pabianiczanka. - Wtedy wiedziałam, że wygram. A teraz wiem, że jeśli ma się takie podejście, że coś nie wyjdzie, to nie wyjdzie. Trzeba być pewnym tego, co się wie, czego się nauczyło. Nawet jeśli w trakcie powinie się noga, coś się źle wyrecytuje, no to trudno. Wiesz, co wiesz, jak na egzaminie, niczego więcej się nie nauczysz tuż przed.

Wyczytywani uczestnicy stawali przed jurorami. Aleksandra została poproszona o recytację wiersza „Tędy jutro odejdę”, na co po cichu liczyła, bo go najlepiej przygotowała. Nie obyło się jednak bez niespodzianki, bo jurorzy poprosili o kolejny wiersz „Błękitność uśmiechu”. Zdaniem pabianiczanki był on jej piętą achillesową w tym zestawie.

 -  Z tych trzech był najtrudniejszy, przede wszystkim do zrozumienia, bardzo enigmatyczny, miał dużo metafor przyrodniczych, do końca nie było wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi – wspomina Aleksandra. - Już na gali, gdy odbierałam nagrodę, powiedziano mi, że właśnie tym wierszem wygrałam. To był ogromny sukces i powód do radości.

W kolejnych latach zdalny tryb nauczania spowodowany pandemią wyhamował organizację konkursów. Wkrótce po pandemii przy I LO ruszył Teatr Tysiąca i Jednej Próby, a Aleksandra podjęła się nowego wyzwania, tym razem aktorskiego. Deklamowała na teatralnej scenie również wiersze i nawet zaśpiewała przy okazji występów z poezją Agnieszki Osieckiej.

- Recytację wiersza „Z głową na karabinie” Baczyńskiego mocno zapamiętałam. To bardzo przejmujący wiersz, który szczególnie wtedy wybrzmiał – opowiada. - To było na koncercie dla Ukrainy, tuż po wybuchu wojny. Okoliczności wzmagały te emocje. Na końcu bardzo zachwiał mi się głos, ale ludzie myśleli, że to specjalnie. Nie planowałam tego.

Dlaczego wybrała filologię, a nie aktorstwo?

Bo jak przyznaje, nie ma cierpliwości do uczenia się ról na pamięć . Ale był to dla niej alternatywny pomysł na życie.

- Przez całe gimnazjum chciałam być aktorką, ale teraz nie żałuję swoich wyborów. Hobbystyczne występowanie w teatrze pokazało mi, że to jest fajne, ale na chwilę – dodaje studentka. - Na dłuższą metę nie dałabym rady. Po pierwsze to czasochłonne zajęcie, a po drugie ciągnie mnie do literatury. Do teatru bardziej od strony reżyserskiej, scenopisarskiej, to coś, w czym się lepiej odnajduję.

Trema – paraliżuje czy daje przysłowiowego „kopa”?

- Czasem się pojawia, zwłaszcza gdy nie jestem zbyt pewna tego, co robię, ale z reguły jej nie mam – zapewnia. – Zdarzy się moment stresu, ale nie ma to na mnie wpływu. To ja wszystko uspokajam. Przecież co będzie, to będzie.

Plany na przyszłość?

-  Lubię myśleć, że kiedyś znajdę coś takiego, że będę od razu wiedziała, że to jest to, co chcę robić – zwierza się Aleksandra. - Czasami brakuje mi poczucia tej stabilizacji, że już teraz wiem, ale z drugiej strony kocham, że nie wiem. To otwiera mnóstwo dróg przede mną. Sporo się nauczę, będę bardziej wszechstronna.

Aleksandra studiuje obecnie na drugim roku filologii polskiej na Uniwersytecie Łódzkim.

- Studia są dla mnie mocnym zderzeniem z rzeczywistością – dodaje. - Wyobrażałam sobie je jako bardziej twórcze. Miałam wielkie oczekiwania co do tego, jak będą prowadzone zajęcia z literatury i bardzo się zawiodłam. Są jednak wykładowcy z pasją, dzięki którym tam jestem i skończę studia.