Na miejsce przestępstwa udali się wyspecjalizowani w tych sprawach funkcjonariusze pabianickiej komendy MO. Stwierdzono, że sprawcy dostali się do szkoły oknem i po wyłamaniu biurka w pokoju nauczycielskim zabrali 162 zł gotówki, kilka wiecznych piór i bezwartościowych drobiazgów.

Pobieżne oględziny miejsca przestępstwa pozwoliły stwierdzić, że zostało ono dokonane przez nieletnich.

Według posiadanego rozeznania już po kilku godzinach przeprowadzono pierwsze zatrzymania, które w rezultacie pozwoliły „skompletować” siedmiu młodych chłopców - z których najstarszy miał 16 lat, a najmłodszy 12 lat -sprawców włamania.

Są to: Mieczysław S., lat 16, zamieszkały przy A. Czerwonej, Jerzy R., lat 14, zam. przy ul. Pułaskiego,Stefan B., lat 12, zam. przy ul. Prostej, Ryszard P., lat 12, zam. przy ul. Reymonta, Zenon K., lat 13, zam. przy ul. Spółdzielczej, Jerzy K., lat 14, zam. przy ul. Nowotki i Sławomir M., lat 13, zam. przy ul. A. Krajowej.

W toku dochodzenia ustalono, że zorganizowali oni bandę, której hersztem został 16-letni Mieczysław S.Bandę tę nazwali „Banda pięć i pół bladego Józka”, a sami przyjęli rozmaite pseudonimy, jak Winnetou, Czerwona Chmura, Tarzan, Pizio i inne.

W toku dalszego śledztwa ujawniono rewelacyjne szczegóły, które rzucają charakterystyczne światło na tę smutną sprawę. Otóż „patronem” młodocianej bandy był… woźny szkoły nr 1 Jan O., zam. przy ul. Traugutta. Zezwalał on chłopcom nocować w budynku szkoły, w zamian za co obiecali mu przynosić kradzione kury.Częste noclegi urozmaicano sobie „ćwiarteczką”, wypitą razem z woźnym.

Do rejestru przestępstw już popełnionych przez młodocianą bandęnależy włamanie do Łaźni Miejskiej, kradzież słuchawek telefonicznych z ulicznych automatów, włamanie do baru Zacisze (w parku Wolności) i lokalu LPŻ-tu. Ponieważ w Zaciszu nic nie znaleźli, zdemolowali lokal. Podobnie nie znaleźli nic w LPŻ-cie, mimo iż spodziewali się tutaj zdobyć broń dla dalszej akcji rabunkowej.

A plany mieli rzeczywiście szerokie; w pierwszej kolejności miano dokonać włamania do sklepu MHD z artykułami spożywczymi przy ul. Pułaskiego 1 i sklepu spożywczego przy ul. Żymierskiego 42.

Napady te miały dostarczyć chłopcom pieniędzy… na wyjazd do Zakopanego, gdzie miano kontynuować przestępczą działalność.

To byłoby wszystko, jeśli chodzi o zlikwidowanie w naszym mieście drugiej już w ciągu ostatnich kilku tygodni bandy małoletnich.

Wnioski – przed ich wysunięciem warto przytoczyć wypowiedź komendanta MO:

„W trzecim kwartale br. nastąpił na terenie naszego miasta wzrost o 100% drobnych kradzieży. My szukamy przestępców z „brodą”, a kradzieży dokonują dzieci”.

 Gdzie leży przyczyna wzrostu przestępczości wśród młodzieży na terenie naszego miasta i jakie są sposoby, aby temu zapobiec?

Dziecko wychowuje przede wszystkim dom i szkoła. Powróćmy więc znów do naszych bohaterów, aby na ich przykładzie stwierdzić, jakie warunki wychowawcze stworzono im w domu. Otóż, Mieczysław S. nie ma ojca. Ojcowie dwóch innych jego kolegów porzucili rodzinę. Tutaj komentarze są zbyteczne.

A szkoła?

W wielu wypadkach nie może spełnić ona pokładanych w niej nadziei, gdyż w naszym mieście jest około 300-500 dzieci trudnych, które kwalifikują się do szkoły specjalnej.

Dalsze wnioski nasuwają się same. Aby powstrzymać wzrost przestępczości wśród nieletnich, należy na terenie Pabianic: * zorganizować specjalną szkołę dla dzieci trudnych; * zorganizować dom poprawczy, przy którym urządzić należy izbę zatrzymań dla małoletnich; * powołać przy Sądzie Powiatowym w Pabianicach referat dla nieletnich.

Poza tym należy przestrzegać, aby wykonywana była uchwała MRN odnośnie zakazu przebywania młodzieży szkolnej na ulicach miasta po godzinie 20.00.

Warto by także w Pabianicach zorganizować naradę nad sprawami młodzieży, w której wzięliby udział przedstawiciele Inspektoratu Oświaty, kierownictw szkół, komitetów rodzicielskich, MO, prokuratury, ZMS, ZHP, Ligi Kobiet, itp.

Z wokandy sądowej

Krwawe żniwa chuliganów
Późnym wieczorem, dnia 28 lipca br. „Bar łódzki” przy ul. Armii Czerwonej zamknięty już od godziny. Cichaczem opuściły go tylnym wyjściem ostatnie grupki „wesołych gości”. Na narożniku ulic Bagatela i Armii Czerwonej grupki te zlały się w jedną całość, okupując to miejsce wyłącznie dla siebie. Przy akompaniamencie niewybrednych słów, zaczerpniętych żywcem z „łacińskiego słownika”, pijane towarzystwo ćwiczyło się zaczepianiu przechodniów powracających do swych domów.

Punktem kulminacyjnym tej chuligańskiej „nocnej sielanki” był krwawy samosąd, dokonany przez rozwydrzonych awanturników nad braćmi Wiesławem i Stefanem F., którzy odprowadzali wtedy swojego szwagra do pracy w fabryce. Padły w ruch kije i inne tępe narzędzia. Wynik: ciężkie uszkodzenie ciała u obu poszkodowanych, w tym – złamanie nogi u Wiesława F.

Epilog: sprawa karna w Sądzie Powiatowym w Pabianicach. Na ławie oskarżonych zasiedli: Tadeusz W., Kazimierz N., Ryszard Ł., Jan Ś. i Zenon K., oskarżeni z art. 240 par. 1 kk i 236 par. 1 kk.

Naoczni świadkowie zajścia w liczbie 8 osób w większym lub mniejszym stopniu stwierdzili udział oskarżonych w krwawym napadzie.

Po wysłuchaniu przemówień prokuratora i obrońców, Sąd po naradzie wydał wyrok skazujący: Ryszarda Ł. i Jana Ś. na 1 rok więzienia i Józefa M. na 8 miesięcy więzienia, uznając ich jako faktycznych sprawców samosądu, oraz Zenona K. na 8 miesięcy więzienia, uznając go jako uczestnika bójki, w konsekwencji której poszkodowani odnieśli poważne obrażenia ciała. Kazimierz N. i Tadeusz W. zostali uniewinnieni z braku dowodów winy.

Rok więzienia otrzymał mąż sadysta za znęcanie się nad żoną

Jerzy N., mieszkaniec Pabianic, od dłuższego czasu przychodził do domu w stanie nietrzeźwym, urządzając dzikie awantury, połączone z biciem żony. Kiedy stan ten przybrał formy niepokojące, wręcz groźne, zagrażające życiu Haliny N., zmuszony był w to wkroczyć z urzędu prokurator, który pociągnął awanturnika do odpowiedzialności karnej z art. 10 Ustawy z dnia 27-IV-1956 r.

Sąd Powiatowy w Pabianicach zaaplikował Jerzemu N., doprowadzonemu na rozprawę z więzienia, sporą dozę skutecznego lekarstwa w postaci 1 roku więzienia z zawieszeniem wykonania kary na przeciąg lat 3, mając na względzie przyznanie się do winy i skruchę oskarżonego oraz prośbę Haliny N. o łagodny wymiar kary dla jej męża - niecnoty.

- A wszystkiemu winna ta przeklęta wódka, zapewniał Sąd Jerzy N. Przysięgam, że już nigdy więcej nie wezmę do ust tej trucizny!

Tragiczna w skutkach bójka między sąsiadami

W dniu 21 kwietnia br. we wsi Hermanów, gm. Dłutów, doszło do bójki między powaśnionymi sąsiadami: Stanisławem J., robotnikiem fabrycznym, ojcem siedmiorga dzieci, a Bolesławem D., właścicielem kilkuhektarowego gospodarstwa rolnego, tragicznej w swych skutkach. Przyczyna waśni sąsiedzkiej była błaha, bo tylko zwykłe kaczki, zaś skutek bardzo poważny, bo ciężkie kalectwo.

Kaczki Bolesława D., jak to kaczki, w poszukiwaniu żeru i wody naruszały często neutralność posesji Stanisława J. z braku odpowiedniego ogrodzenia w obu gospodarstwach. Aż wreszcie pewnego dnia dwunogie „agresorki” znalazły śmierć z rąk nieznanego oprawcy. Oczywiście, podejrzenie za ten podwórzowy zamach padło od razu na rodzinę Stanisława J., nie na niego osobiście, bowiem miał on swoje niezbite alibi. Ale fakt faktem, że od tej pory waśnie sąsiedzkie zmieniły się w nienawiść, która doprowadziła w krytycznym dniu do inkryminowanej bójki między właścicielem kaczek, a domniemanym zabójcą tych kwakających ptaków domowych. W bójce tej Stanisław J. użył żelaznej pompki od roweru, zadając nią Bolesławowi D. cios w głowę, wskutek czego poszkodowanemu wypłynęło oko.

Oskarżony J. w śledztwie i przed Sądem przyznał się do samego faktu uderzenia D. pompką w głowę. Pompki tej użył w obronie własnej przed napastnikami: Bolesławem D. i jego synem Władysławem. Uderzył w głowę bynajmniej nie mając najmniejszego zamiaru wybijać oka.

Naoczni świadkowie zajścia, jak to się dzieje zwykle w podobnych sprawach, podzieleni byli na dwa wrogie sobie obozy. Jedni zeznawali na korzyść, a drudzy na niekorzyść oskarżonego.